21 na 90
Jest takie świetny algorytm – 21 na 90. Oznacza on, że jeśli coś robimy dwadzieścia jeden dni, to staje się to naszym naywkiem, a po dziewięćdziesięciu to już nasz styl życia.
Zacznijmy od dwudziestu jeden. Dokładnie przez tyle dni porządkujmy swój łeb i róbmy w nim miejsce na fizyczną aktywność. Nie ma żadnego abra kurwa kadabra, które zmieni nasze ciało, nasze złe przyzwyczajenia i nasze śmierdzące lenistwo. Żeby coś osiągnąć, trzeba sobie stawiać konkretne cele. Ale nie ma to być kubeł lodów ani wielka czekolada, ani wyłożenie sie na kanapie na kolejny miesiąc i oglądanie Chodakowskiej. Żeby zaatakować ciało, trzeba najpierw zacząć od mózgu. Przestawić się na modus – „jestem zajebista, nieważne ile mam lat”. Większość z Was pisze, że to już nie ma sensu. Otóż sensu nie ma umrzeć psychicznie w wieku czterdziestu kilku lat. Cała reszta jest dozwolona, łącznie z przebraniem się za Wikinga i opłynięciem świata na drakkarze, który sobie same zbudujemy. Drakkar to takie wielkie bydlę, okręt Wikingów. A umówmy się, że Wiking pod każdą postacią to dobry plan, zwłaszcza jak sobie obejrzycie serial.
Cele mogą być różne, choć najważniejszy jest jeden. Robię to dla siebie. Nie dla taty, mamy, babci, faceta, żeby mu coś udowodnić, sąsiadki, żeby ją skręciło czy kogokolwiek, komu chcemy pokazać, że mamy fajny brzuch. Nie dla chomika, jeżyka, kotka, nie na złość i nie pod wpływem wkurwu, choć ten ostatni jest dość mocno motywujący. Atakujemy swoją głowę, która ma polubić resztę ciała. Atakujemy mózg, żeby nas polubił. Nikt nie będzie dla ciebie lepszy niż ty sama. Nawet najbardziej odjechany Wiking z brodą, niebieskim okiem i warkoczami do pasa. Co nie znaczy, że go ignorujemy. Nie skupiamy jednak całej naszej uwagi na innych, ale na własnych pragnieniach. Na tym, jak chcemy się same ze sobą czuć, co jest nam potrzebne, za czym tęsknimy, kim chcemy być i co jeszcze możemy osiągnąć. Na tym, żeby uwierzyć, że nie ma żadnych ograniczeń wiekowych, a ładną dupę można mieć nawet po sześćdziesiątce.
Mój cel w tym roku – Tough Mudder albo inaczej Runmaggedon. Już się zameldowałam, opłaciłam co miałam opłacić i zbieram grupę. 1 czerwca 2019 roku będę popierdalać 5 km w błocie, z przeszkodami. Wspinaczka, czołganie się, bieganie, skakanie i całe mnóstwo innych rzeczy, które przypomnają nieco zabawę w szpitalu dla obłąkanych. Albo olimpiadę dla nieskoordynowanych ruchowo według Monty Pythona.
Pamiętaj – nikt nie ma prawa odebrać ci chęci do życia. Zdołować, wyssać energii, zabrać radość, którą każda z nas miała jako dziecko. Dałyśmy ją sobie odebrać, bo nie wypada, bo dorosłyśmy, bo same mamy dzieci, bo trzeba założyć garsonkę i kupować jogurty z probiotykami, żeby nam jelita lepiej pracowały. Walnij jogurtem o ścianę, załóż dres, załóż adidasy i idź się wybiegać do lasu. Powrzeszcz sobie, odblokuj to wszystko, co cię dławi i zacznij od nowa. Tylko, że tym razem pomyśl najpierw o sobie i o tym, jak bardzo chciałabyś znowu rzucić się w błoto bez konieczności tłumaczenia komukolwiek, dlaczego to zrobiłaś.
Z moimi przyjaciółkami po piórze uknułyśmy tajne hasło motywujące – wewnętrzna anarchia. Rozpieprz się od środka, rozwal kokon, w którym się zamknęłaś i wyleź znowu na świeże powietrze po to tylko, żebyś zrozumiała, że niczego nie musisz się wstydzić. Ruch odblokowuje, dodaje energii i odsuwa widmo mentalnej trumny.
Hokus kurwa pokus? Nie! To ty sama jesteś magią.