Wredna żona
Z reguły to kobiety wybierają nieodpowiednich mężczyzn, a potem kwilą, że trafiły na kretyna. Tymczasem mój znajomy, łagodny szatyn o spojrzeniu labradora, oświadczył się kobiecie przeuroczej na pierwszy rzut oka, która zaraz po ślubie uległa nieprzyjemnemu przepoczwarzeniu. Oświadczył się romantycznie, bo w Walentynki, z brylantową łzą w oku, brylantowym pierścionkiem ukrytym w marcepanowym ciasteczku i nadzieją na brylantową przyszłość. Było to lat temu dziesięć.
Zaczęło się niewinnie. Najpierw żona zapragnęła pieska. Włochatego, biszkoptowego i z okiem niebieskim, bo taki pasował jej do koca. Piesek pojawił się i żona pokochała go miłością natychmiastową, która trwała równy miesiąc. Później uznała, że biszkoptowa kulka trochę za szybko urosła, zbyt często chce wyjść na dwór, by siknąć pod drzewem, a na dodatek śmierdzi. Pies wprawdzie został, ale całkowita opieka nad nim spadła na męża. Rok później do pieska dołączył drugi piesek, tym razem czarny, gdyż oba wyglądały pięknie pod ogrodowym kasztanowcem i na tle sielskich malw.
Ogród był kolejną miłością żony mojego kolegi. Niestety już utrzymanie trawnika i grządek przekroczyło jej możliwości więc zatrudniono ogrodnika, a potem pomoc ogrodnika i na wszelki wypadek też pana Jasia, który był specjalistą od kretów. Żona była zachwycona. Wylegiwała się pod krzewami na miękkim materacu i w skrytości ducha marzyła o ciemnoskórym kamerdynerze, który by wachlował jej zgrabne ciało, ale ponieważ wiedziała, że mogłoby to zostać źle odebrane społecznie, wybrała wentylator. Następnie urodziła dzieci, bo zawsze uważała, że matka powinna być młoda, by móc pięknie wyglądać w rodzinnym albumie i ewentualnie drażnić swą urodą inne matki.
Dzieci okazały się mądre i idealnie wkomponowały w jej wizję świata. Po pierwsze od maleńkości polubiły tiulowe sukienki (dziewczynka) i miniaturowe garniturki (chłopiec), chętnie pozowały w studiu fotograficznym i błyskawicznie opanowały naukę gry na fortepianie. Dziewczynka dodatkowo miała złote loki, czym całkowicie podbiła serce swej matki.
Po kilku latach żona mojego znajomego zapatrzyła się nieco dłużej w swoje lustrzane odbiecie i poczuła gwałtowy podmuch przemijania, zwany też oddechem staruchy. Miała wtedy lat trzydzieści. Nim minął kolejny rok jej twarz wypełnił botoks, usta kolagen, a włosy przedłużyły się o dobre pół metra. Co więcej czesał jej trzy razy w tygodniu profesjonalny stylista, gdyż ona sama nie potrafiła dojść do ładu z suszarką, wielką szczotką i supełkami na łbie. Do fryzjera dołączyła pedikiurzystka Ula oraz pani Basia, mistrzyni tipsów i naklejania kwiatuszków na wypielęgnowane paznokcie. A raz w miesiącu tajemnicza maszyna ujędrniała uda i napinała je niczym strunę. Gdy mój znajomy próbował napomknąć, że chyba żadna uroda nie wymaga aż takich starań, otrzymał siedmiominutowy wrzask, trzaśnięcie drzwiami i czterodniowe milczenie. Gdy zrozumiał swój błąd, natychmiast ofiarował swej żonie dwutygodniowe SPA nad morzem.
Pech chciał, że SPA zbiegło się z jego grypą. Żona dostała napadu histerii i zadzwoniła do wszystkich znajomych, by poinformować ich, że jej związek prawdopodobnie dobiega końca, bowiem mąż okazał się kretynem, na którego nie można liczyć. Koniec końców wyjechała do SPA, by ukoić skołatane nerwy, a on został z dwójką dzieci plus psy i starał się jakoś wytłumaczyć grypie, żeby się odpierdoliła. Poddał się dopiero przy zapaleniu płuc i skorzystał nieśmiało z pomocy teściowej. Jego żona tymczasem wymasowała sobie każdą część ciała, nawilżyła skórę i zregenerowała ją w specjalnej kapsule młodości. Odmieniona wróciła z odrobinę większym zapasem tolerancji i dała się przeprosić za grypę. Trochę ją tylko poniosło, gdy zobaczyła przesuniętą kanapę i rozrzucone zabawki w pokoju dziecięcym, ale koniec końców przygotowała kawę z dodatkiem kardamonu i zaprosiła gości, by opowiedzieć im o SPA.
Z reguły to faceci bywają skurwielami, a my przez nich cierpimy na sto jeden sposobów. Trzeba im jednak przyznać, że rzadko kiedy udają innych niż są w rzeczywistości. I raczej wysyłają sygnały ostrzegawcze, których my jednak nie chcemy zauważyć. Ale nigdy nie mówią przed ślubem głosem aksamitnym i cichym, by chwilę później skrzeczeć, charczeć i pluć jadem. Nie przysięgają, że mogą żyć wyłącznie miłością, a potem dorzucają do niej trzy samochody, panią do sprzątania, własny dom z ogródkiem i wakacje siedem razy w roku. Nie udają, że lubią rozmawiać i cenią tolerancję, by krótko po ślubie przestać słuchać partnera i rzucić w niego wazonem, gdy dostanie kataru.
Kobiety są naprawdę nieprzewidywalne. I też mogą być skurwielem. Tyle, że w staniku.
Znacie takie?
Anna
30 sie 2019Jestem wielbicielką Pani pisarskiego pióra, ,humoru i przepięknej wrażliwości na kobiecy świat…nazwałabym to nawet nadzwrocznościa intelektualną…jeśli w świecie takie coś istnieje jeśli nie to tylko w moim będzie ta diagnoza istniała…pozostawiam oczekując na kolejne literackie….rozdziały z wyrazami szacunku czytelniczka Anna M. GRUSZKA